Dzień 7
fot. Michał Mutek Zieliński
Pobudka o 5:30.
O 7 już na fokach. Prognoza mówi , że do 13 jest względna widoczność bez silnego wiatru.
Idzie w totalnie nieznane. Nieco sprawdziliśmy na ubogiej mapie jednak nie odpowiedziała nam jak dotrzeć do pożądanego spotu.
Po 1h po platoue docieramy do podnóża, jednak okazuje się nie wymarzonej ściany. Po kolejnych 2 godzinach stromego podejścia przedostajemy się do sąsiedniej doliny. Wysokości nie są duże , nie w tym trudność. Teren zupełnie nie explorowany. Brak informacji u lokalesów – pytaliśmy w miasteczku Ny Alesund, do którego to dobiliśmy jachtem po 25h żeglugi. Teraz jest spore zamieszanie ” w obejściu” bo mieszka tu nagle 130 osób, zimą tylko 30. Głównie naukowcy i badacze Arktyki i zjawisk północnych . Do tego jesteśmy pierwszym jachtem, który dopłynął tak daleko w tym roku.
Pomimo zamieszania wszyscy mówią tylko o zagrożeniu lawinowym i jeśli chcemy iść tam to jest za dużo skał i lepiej nie, a tam to bardzo stromo i odradzają.
Zostaje nam własne poczucie przestrzeni, komfortu i ogromna chęć odkrywcza. Z racji, że nasza wyprawa jest pierwszą tego typu w rejonach Arktycznych i pod kątem freeride nie udało nam się dotrzeć do źródeł informacyjnych o tym terenie, biorąc pod uwagę explorację freerideową.
Idziemy w drugą otwierającą się dolinę w kierunku wschodnim. po osiągnięciu pierwszego etapu na drodze staje nam sporych rozmiarów ściana błękitno szarego lodowca. Jesteśmy przygotowani. Tworzymy dwa zespoły czteroosobowe, prowadzący dwóch “załogantów” i osoba ratownicza na tyle , gdyby szczeliny nie były wystarczająco dośnieżone i prowadzący lub kolejny z nas wpadłby do takiej włąśnie.
Stosunowo szybko i sprawnie pokonujemy połać lodowca , kolejna stroma ściana, puszcza jednak na foce i znajdujemy się jakby na kolejnej platformie nadal lodowcowej niestety, z której to widać nasz cel. Do grani z której powinno nas dopuścić do ataku szczytowego wiedzie rozłożysty ale stromy pod 40-45′ żleb, jak się później okazuje ze zróżnicowaną pokrywą śnieżną.
Idziemy kolejne godziny uciekają. pod koniec żlebu trzeba troczyć splity do plecaków i po stromym , zmrożonym śniegu do szczytu. Końcówka eksponowana ale przynosząca niesamowitą radość, ostrożnie krok za krokiem…
Czubaka na stromej ścianie łamie “obcas ” wiązania i kończy na płaskiej nodze.
Po 5 h podejścia docieramy na szczyt góry, która nie nazywa się nijak . Było przyjemnie trudno. Satysfakcja przez to jeszcze większa. Rozłożenie w głowie terenu na dostępny to zasługa całej ekipy. Koncepcji było kilka . Podjęte przez zespół decyzje okazały się trafne co w rezultacie pozwoliło na zdobycie szczytu.
Teraz w dół. Mutek nasz operator został na wypłaszczeniu lodowca by móc odpalić drona i filmować zmęczenie towarzyszące wspinaczce oraz zjazdy.
Teraz w dół. Śnieg zmienny , jednak w górnych partiach nieco zacienionego żlebu miękki , nawet bardzo przyjemny, zimowy śnieg, w części środkowej szybki lecz zmrożony sam dół już cięższy i nieco wolniejszy choć nachylenie rekompensowało wszystko.
Do pełni szczęścia , gdy wszyscy z ekipy dotrli na szczyt okno pogodowe zrobiło nam widoczność za milion.
Niesamowity dzień. 7h działań to co jednak ujmuje najbardziej prócz surrealistycznych obrazów oceanu arktycznego po którym pływają ogromne kry i góry lodowe. Podczas bycia w górach północy , podczas zjazdów z widokiem na tą surowa nie zniszczoną naturę jest fakt , że jet tutaj pusto. Ludzie tutaj docierają prowadzić badania naukowe. Inni ludzie by obsługiwać tych , którzy prowadzą ww badania poza tym pusto. Totalne odludzie. NIC , a zarazem wszystko ….
Arktyka Freeride, coś innego ….
Darek Anioł Engel – Ny Alesund 7 maj